Kenia. O jedzeniu.

Kenia. O jedzeniu.

Kenia pachnie maniokiem. Właściwie to poczułam się rozczarowana tutejszą kuchnią. Pamiętacie jak opowiadałam Wam o zapachu, smaku, aromatycznych przyprawach Zanzibaru. O kucharzach z Jambiani i jedzeniu w Stone Town? Niestety Kenia w porównaniu z Zanzibarem wypada bardzo słabo. Przez całą podróż próbowałam kupić przyprawy niestety na targach czy w wioskach ich nie uświadczycie. Kawa, herbata to produkt kenijski po przyprawy musicie wybrać się na Zanzibar. Niemniej jednak, odnaleźliśmy tu swoje przysmaki i kulinarne ścieżki.

 

Prawda jest taka, że jedzenie w Kenii mimo tego, że bardzo smaczne, jest monotonne. Dominuje masala i dania jednogarnkowe. Co można znaleźć w glinianych garnach stojących co metr na ulicach Mombasy opatulonych folią aluminiową i podgrzewanych na palnikach? Ryż z liśćmi kolendry (najsmaczniejszy ryż na świecie jest w Afryce!), duszone korzenie maranty (smakują jak rozgotowane ziemniaki o smaku imbiru), kawałki kurczaka w sosie z pomidorów i kolendry, maniok w sosie kokosowym, kukurydze i fasolkę, rybę w sosie kokosowym czy chociaż by banany w sosie ziemniaczanym. Wszystko jest raczej mocno rozgotowane, czasami ostre i tonie w sosie.

 

Najmocniejszą stroną są oczywiście owoce morza i wołowina. Dzięki lokalnym beach boys możecie umówić się na kolację (dobrze się targujcie!), na której przygotują Wam to, co sobie zażyczycie. Możecie zjeść kalmary, kraby, rybę prosto z morza wyłowioną na Waszych oczach czy zobaczyć oporządzanie ośmiornicy. Dla mnie była to cenna lekcja. Zaskoczona rybakiem rzucającym z całej siły po plaży ośmiornicą zapytałam go czemu tak robi. Dowiedziałam się, że ubite mięso ośmiornicy kruszeje i nie jest gumowate po przyrządzeniu. Bezcenne!

 

Grillowana wołowina zazwyczaj przyrządzana jest na ostro w formie szaszłyków. Musicie wiedzieć, że mięso jest nieco bardziej trocinowate ze względu na uwarunkowania, w jakich znajdują się zwierzęta. Przez to mięso jest po prostu bardziej suche ale naprawdę pyszne. Było jednym z naszych ulubionych dań. Podobnie jak owoce, które są soczyste i słodkie. Warto spróbować wszystkiego, bo to, co wydawało się nam tym, czego nie lubimy okazywało się często zaskakująco pyszne:

 

Ja: masz jedz owoce.
Mąż: a co to jest?
Ja: powiem ci jak zjesz.
Mąż: omnomnom.
Ja: co ci najbardziej smakowało?
Mąż: to. A co to?
Ja: a jakiego owoca nie lubisz najbardziej?
Mąż: grejpfruta.
Ja: to był grejpfrut.

 

To bardzo częsta reakcja w Afryce na jedzenie. Sposoby podania, owoce prosto z drzewa, przyrządzenie, świeżość i soczystość smaku często odkrywają przed nami nowy rozdział w naszych kulinarnych "lubię nie lubię". Mój mąż zasmakował w ośmiornicy i kalmarach, małżach i rybach, w grejpfrucie i kokosie prosto z drzewa. Warto próbować lokalnych przysmaków, nawet jeżeli wydawało Wam się, że za czymś nie przepadacie.

 

Uwielbiam Afrykę za chlebek naan i grillowanego kaktusa. Dla mnie to zestaw nieśmiertelny. Za świeże owoce morza i umiejętność tworzenia niesamowitych dań jednogarnkowych ze wszystkiego, co znajduje się pod ręką. Apetyt potęgują widoki, restauracje na plaży, proste, surowe wnętrza z kamienia i drewna.

 

Chakula kitamu!

 

 

Brak komentarzy.

Dodaj komentarz