ZAMEK KARPNIKI (Dolny Śląsk)


Znacie początki bajek prawda? Za górami, za lasami… Tu jest podobnie, tylko opowieść można zacząć od: stojąc u progu zwodzonego mostu, który prowadził do mosiężnych, zamkowych bram, spoglądałam na białe, niczym wycięte z koronki wieże i myślałam: „jak pięknie było tu żyć”. Otaczające zamek jeziorko odbijało jego oblicze na niczym niezmąconej tafli. Spokój szumiał w koronach jesiennych drzew a chylące się ku zachodowi słońce w swojej złotej godzinie, dodawało mu niezwykłej aury. Pchnęłam drzwi.

I na tym bajka się kończy, bo jak je pchnęłam, to się nie otworzyły i stałam tam, zastanawiając się, czy to ten zamek, czy nie i czy właśnie wbijam do jakiegoś szlachcica. Na moje szczęście uratował mnie Pan stróż, który z politowaniem popatrzył na moje chude rączki i powiedział: „trzeba pociągnąć do siebie troszkę mocniej”. I tak oto wszystko w tej bajce się zgadza: zamek, klimat i ja księżniczka, którą trzeba ratować z opałów. Tomek parsknął ze śmiechu. Zresztą podsumowując nasz weekend spędzony na Dolnym Śląsku, powiedział: „co się z ciebie obśmiałem to moje”.

Zamek Karpniki.

Takiej perełki nie spotkałam na swojej zamkowej drodze. I chociaż zjechałam przeróżne pałace i ruiny, ten skradł moje serce. To jedno z tych miejsc, o którym mogłabym Wam opowiedzieć tyle, że skończyłoby mi się miejsce na pisanie! Bo zamek to doskonałe miejsce wypadowe dosłownie: wszędzie. Na góry z KGP, na browar w Miedziance, na randkę wieczorem do Jeleniej Góry, na morsowanie do Przesieki, na zwiedzanie okolicznych zamków, lasów, polan – wszystkiego!! Ale, ale. Trzeba z niego najpierw wyjść. Co wcale nie jest takie łatwe, nawet jeśli się jest w nim na trzy doby jak my.

W zamku przede wszystkim jest CIEPŁO. Tak, będę to podkreślać, bo to ewenement. I nie mówię tu o pokojach, prawdziwych, zamkowych, przestronnych komnatach, bo to dla mnie oczywiste i dla Was też już powinno być. Mówię o korytarzach, przejściach, krużgankach. Restauracji, recepcji, spa. Na dodatek zamek jest zagospodarowany, odrestaurowany nie tracąc nic a nic ze swojej historii, posiada odwiert wody termalnej, która cudownie ogrzewa ciałko w zewnętrznej bali.

Można swobodnie go zwiedzać, raz za razem widząc coś nowego. Ilość zebranych tu przedmiotów, trofeów, książek przyprawia o zawrót głowy. Co postawiony krok, mimo że już na przykład idziesz tym korytarzem dziesiąty raz – widzisz coś nowego. Można spędzić dnie na snuciu się po zamku i oglądania go od parteru po sam dach. Graniu w bilard, sączeniu koniaczku w specjalnej Sali lub czytaniu książek w prawdziwej zamkowej bibliotece!!!

Na dodatek na korytarzach spotykasz tak miłą obsługę, że nabrałam podejrzeń, że coś muszą dodawać im do jedzenia.

Ja wyjadacz gastro, tak zwana „stara gwardia” (pozwoliłam sobie usunąć słowo: wredna) z niedowierzaniem patrzyłam na tych uśmiechniętych, dobrze pracujących ludzi. Że nikt za nimi nie chodzi, nikt nie musi mówić: „popraw to”, „wysprzątaj tu”, „nie stój, nakryj już na lunch” – przeżyłam szok. Że opowiadają o swoich planach na pracę w zamku, o zaangażowaniu, projektach, które prowadzą. Spotkaliśmy Gości, którzy siedem lat z rzędu przyjeżdżają do zamku i traktowani są jak rodzina. Oglądają wspólne zdjęcia dzieci, wnuków – jakby to miejsce nie było „tymczasowe”, „jednorazowe”.

Tu jesteś zapamiętany i rozpieszczony.

I najedzony! Och, to moja ulubiona część recenzji zawsze! Przez ani minutę nie wątpiłam, że to będzie smaczna recenzja. Już od śniadania można było spokojnie wydać werdykt, że jedzenie tu jest dobre. Pomijam, że po raz kolejny moja wrodzona „księżniczkowatość” sprawiła, że spaliłam grzankę, prawie psując toster, zaśmierdzając całą restaurację i dając przy tym materiał do śmiechu wszystkim Gościom jedzącym z nami śniadanie. I tak nasza anonimowość legła w gruzach już pierwszego dnia. Co mnie kto potem widział – śmiał się na sam widok mojej osoby. Przez kolejne śniadania to Tomek obsługiwał toster. Kolacje były dopieszczone i niestandardowe. Lokalne produkty, ptactwo, mięsiwo, nawet w menu zamek ma swoje odzwierciedlenie. Mogę sobie wyobrazić, że tak właśnie tu jadano podczas uczt, popijając sowicie lokalnym piwem.

Zamek Karpniki fascynuje.

Tak jak ludzie, którzy za nim stoją, jego historia ta przeszła i obecna. Będąc na Dolnym Śląsku, uważam go za absolutny punkt obowiązkowy, chociażby na jedną noc.