Pałac smaków

Pałac smaków

Każdy z nas lubi „chińską”. I każdy zazwyczaj wychodzi z nie ze słowami „więcej tu nie wrócę”. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć kuchnie chińską, której nie pożałowałam w Krakowie. I był to właśnie między innymi „Chiński Pałac”.

Zazwyczaj jest tak, że wybieram ZAWSZE te same dania: sajgonki i kurczaka na gorącym półmisku. Pomijam, że po prostu lubię, ale prawda jest taka, że to dość bezpieczny wybór. W „Chińskim Pałacu” Twoje wyobrażenie o „chińskiej” nieco się zmieni i gwarantuje ci, że z zadumą zapytasz nad menu: „Co by tu zjeść”? Odpowiem Wam tak, jak restauracja: „Pozwól swoim zmysłom rozkoszować się naszymi specjałami z Syczuanu, Kantonu i Hongkongu, przygotowywanymi przez znakomitych chińskich szefów kuchni.”

Chrupiący Kalmar, Pierogi Guo Tie i Rolada po kantońsku z mięsem to były moje przystawki. Tak, właśnie, że zjadłam je wszystkie. A pierogi tak szybko, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia – wybaczcie. Oczywiście wszystko chrupiące, ale nie ociekające tłuszczem. Dużo farszu, dobrze smakujące. Zafascynowałam się ramenem, bardzo, ale to bardzo treściwym oraz ostro-słodką zupą krewetkową z mlekiem kokosowym. Jeżeli coś ma cię dobrze rozgrzać i postawić na nogi, to właśnie to! Pewnie tu już jesteście najedzeni, nam apetyt rósł w miarę jedzenia (co jest żadną nowością dla stałych czytelników). Jak zwykle mój brak zdecydowania rozwiązała potrawa Osiem skarbów na ostro, czyli trzy rodzaje mięs w sosie z warzywami na ostro. Co prawda powstała opozycja wystawiła swoją propozycję w postaci cielęciny na ostro z ryżem ze smażonymi warzywami. Zacnie, nie zaprzeczę. Natomiast absolutnym hitem z dań ciepłych była „Ganbian” fasola. Jeżeli wybierzecie się tu z mojego polecenia, koniecznie jej spróbujcie i dajcie mi znać w komentarzu co myślicie. Ja zamierzam odtworzyć ją w swojej kuchni.

Uczciwie Wam powiem, że zazwyczaj na tym etapie kończyłam jedzenie. Jakoś desery nigdy mnie nie przekonywały. Nigdy ten kraj nie kojarzył mi się z deserami. Dałam się namówić na nie trochę z grzeczności i teraz piszę to ze wstydem. Smażone mleko w cieście to najdziwniejszy, smaczny deser jaki miałam okazję zjeść w życiu. Szok i niedowierzanie, sugeruje Wam koniecznie go spróbować.

Ciekawostką jest, że znam ten lokal od bardzo dawna. Pamiętam takie historię, kiedy na parkingi zajeżdżały autokary wycieczek z Chin, aby jako punkt programu zjeść właśnie tam. Wchodząc dziś do restauracji zastanawiałam się, czy nadal można spotkać tam społeczność z tego kraju, bądź co bądź dla mnie to jest też wyznacznikiem jakości lokalu. Nie rozczarowałam się. Stoliki zajęte były przez Chińczyków, co ciekawe był to totalny przegląd społeczny. Od biznesmenów, po kolegów z pracy, przyjaciółki i samotnie siedzącego studenta. Miło było tak posiedzieć w takim międzynarodowym towarzystwie, jedząc naprawdę dobrą i lubianą przez nas – Polaków kuchnię.

 

 

Brak komentarzy.

Dodaj komentarz