Well done!

Well done!

Ostatnio upatrzyłam sobie Plac Wolnica na moje kulinarne wojaże. Zasmuca mnie trochę fakt, że mimo pięknego projektu przebudowania tej części Kazimierza nadal pozostaje on zapuszczonym i niedocenianym. Może dzięki ostatnim wydarzeniom kulinarnym jakie mają tu miejsce zostanie trochę odczarowany?

 

W miejsce dawnego sklepu spożywczego, do którego osobiście nie pałałam wielkim przywiązaniem bo trącił trochę minioną epoką, powstała kolebka kuchni kraju, który uwielbiam! Powiedziałabym nawet, że to miłość dozgonna, podparta trzykrotną wizytą w nim i marzeniem o własnym adresie za wielką wodą. Ameryka.

 

Pamiętam, jak przy pierwszej wizycie zaskoczyło mnie, że wszystko wygląda dokładnie tak, jak w filmach. Domki, z równo przyciętą trawką, szerokie autostrady zbudowane z płyt, kawa z dolewki i duże porcje jedzenia. To właśnie one obudziły we mnie wspomnienia z Chicago, kiedy pojawiłam się w Well done na ulicy Mostowej 2. Lokal serwujący kuchnię amerykańską. Podoba mi się komiksowy charakter tego miejsca, chociaż za mało w nim przesady. Tak, dobrze czytacie. Kultura amerykańska to dużo wszystkiego. Jako, że zbliżają się Święta, spodziewałam się choinki, skarpet, grubasa, lampek choinkowych, jemioły, lasek biało-czerwonych, amerykańskich kolęd... Dla mnie, miłośniczki tego kraju, flaga na suficie, kolaż z komiksów i żyrandol z puszek z zupy firmy Campbell to trochę za mało. Zwłaszcza, że zgadza się cała reszta czyli menu. Przede wszystkim świetnie opracowane graficzne. Utrzymane w klimacie pop artu ale czytelne. Zaskakująco duży wybór dań, w tym śniadań, które na pewno staną się celem mojej kolejnej wizyty. Każde jedno jest odzwierciedleniem tego, co w kuchni amerykańskiej najlepsze.

 

 

 

Krem z kukurydzy (6zł) podawany z wędzonym boczkiem i nachos ma słodkawy smak świetnie przełamany przez kawałki pływającego w nim mięsa. Dzięki temu nie jest mdły. Moim zdecydowanym faworytem zostało Chili Con Carne (9 zł), którego micha może być pierwszym i ostatnim daniem w tym miejscu. Przyrządzane według tradycyjnej receptury, gęsta zupa na bazie pomidorów i papryki, z dodatkiem mięsa wołowego, czerwonej fasoli, kukurydzy i kuminu, którego posmak jest bardzo wyczuwalny i nadaje zupie charakteru. Niewiele osób wie, że to tradycyjna potrawa kuchni teksańskiej lub jak kto woli kuchni tex-mex. W barach USA uważana jest za fast food. Ja jadłam przyrządzoną przez meksykanina w Chicago i ta w Well done smakuje identycznie. Jest pyszna!

 

 

Świeże, z chrupiącą panierką i sporym kawałem mięsa, było też kolejne flagowe danie tej kuchni - stripsy ( 3 sztuki 10 zł). Podane z frytkami krojonymi ręcznie, co doceniam po stokroć, oraz dipem musztardowo-miodowym zostawiają KFC daleko w tyle. Rozbawił mnie do łez Corn Dog (5 zł) po pierwsze szczegółowo narysowanym opisem dania a po drugie przypomniało mi się, kiedy pierwszy raz przyleciałam do Chicago i na pytanie mojego kolegi "To co chcesz zobaczyć?" odpowiedziałam -  SUPERDAWG'S. To jedno z najlepszych miejsc w Chicago gdzie serwują hot-dogi drive! Możecie sobie wyobrazić jakie było jego zaskoczenie. To tak, jakby przyjechał ktoś z USA do Krakowa pierwszy raz i powiedział, że chce iść zobaczyć kiełbaski z Niebieskiej Nyski. Mój Corn Dog też wprawił mnie w zdziwienie, bo zapieczony w cieście kukurydzianym okazał się całkiem niezłą przekąską.

 

 

Muszę przyznać, że mój Małż, który zawsze dzielnie towarzyszy mi podczas wizyt w restauracjach był całkiem podekscytowany zbliżającym się daniem głównym - stekami. Ja powoli rozpinałam pasek bo nie ukrywam, że po tych daniach miałam dość. Niemniej jednak soczysty stek z rostbefu (30 zł 200g) robiony na ruszcie, podany z kukurydzą i sosem BBQ z furą frytek zwabił mnie zapachem i smakiem. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć swojego łakomstwa, Małż mi mówi w takich sytuacjach: "pamiętaj, najpierw masa potem rzeźba" a finał jest taki, że nie mogę zmieścić się w spodnie. Małż mój wybawca najpierw wsunął swój stek z antrykotu z dodatkiem warzyw (żeby nie było!) i frytkami a potem dokończył połowę mojego. Psychicznie bardzo nie chciałam rozstać się z pozostawionymi przez nas frytkami bo pieczone w piekarniku a nie we frytkownicy są naprawdę kruche i chrupiące. Fizycznie jednak nie miałam już siły i oddałam talerz bardzo miłej obsłudze, która z rozbawieniem patrzyła na nas siedzących w kącie i zjadających coraz to większe porcje przychodzących dań.

 

 

Kiedy doszliśmy ostatkiem sił do burgera o nazwie Jack Daniel's (22 zł) - poniosłam klęskę ostateczną. Ugryzłam by móc Wam powiedzieć, że mięso jest soczyste i wyczuwalny jest posmak whisky a bułka chrupiąca. Ledwo dopiłam swojego Budweisera i na koniec stwierdziłam, że do paragonu powinna być dodawane darmowe wejście na fitness, by móc w ten sposób pozbyć się wyrzutów sumienia. Mój Małż oddając talerz powiedział: "pokonaliście mnie", a uwierzcie nie jest to łatwa sztuka. Zadowolony z wielkości porcji jedzenia a przede wszystkim z Coca-Coli, którą dostał w litrowej karafce, podzielił moją miłość do ameryki i do Well done.

 

A ja wybiorę się tam w najbliższym czasie na śniadanie. Sprawdzę kultowe pancake, przez które po 7 dniach jedzenia ich codziennie w Stanach Zjednoczonych przytyłam 2 kg i coca-cole o smakach: malinowym, waniliowym, migdałowym i kawowym. Mam nadzieję, że spotkam obsługę z dzbankiem kawy z dolewki, orzechową śmietanką, darmową wodę i chipsami jako dodatkiem.

 

ps: Mam też dobrą wiadomość dla wszystkich miłośników whisky. Najdroższa w Well done kosztuje 13 zł 🙂