Sarna pieczona

Sarna pieczona

Ja to mam w życiu farta. Współpracowałam kiedyś z Szefem Kuchni, który był myśliwym. Hubert. Hubert przywoził mi co rusz jakąś dziczyznę. A to dzika, sarnę, kozła, bażanta. Miałam raj na ziemi i frajdę z robienia za każdym razem innego mięsa. Dlatego jak tylko mój ukochany Drwal przywiózł z Zakopanego kawałek sarny, szybciutko ją zabejcowałam i dziele się z Wami moim prostym przepisem.

Jedyne co musicie mi wybaczyć to proporcje. Niestety już od dawna nie gotuję zgodnie z miarami, więc tu Was czeka mała kreatywność.

Sarnę myję, osuszam. Do naczynia żaroodpornego wlewam olej. Dodaję garść rozmarynu, garść jałowca (taką mniejszą) i garść (też mniejszą) pieprzu (nie mielonego!). Do tego dość pokaźny ząb czosnku. Pora kroję w grubsze plastry. Marchewkę i cebulę w julienne. Solę wszystko grubo zmieloną solą (tudzież utuczoną siekierą jak u nas) i zostawiam wszystko na noc w lodówce. Nie trzeba, ale jest lepsze.

Na drugi dzień większość z tych rzeczy odcedzam, zostaje sarna z jałowcem, czosnkiem i rozmarynem. Nagrzewam piekarnik na 150 stopni i piekę ją około 45 minut (ma być czerwona w środku, ale ścięta, bez krwi). Pozostałość przekładam na patelnię, podsmażam i wlewam czerwone wino (musicie tyle go wlać, żeby warzywa pływały w sosie). Gotuje na wolnym ogniu aż się zredukuje winko. Dodaje sarninę razem z sosem z pieczenia i duszę aż zmięknie (jakieś 30 minut) na wolnym ogniu. Na koniec dodaje łyżkę masła i dwie kostki mlecznej czekolady. Tak, nie schodź na zawał, mówię serio.

Możecie ją podać z kaszą albo boczniakami w panierce lub pieczonymi ziemniakami z rozmarynem.

Brak komentarzy.

Dodaj komentarz