FIORENTINA (Kraków)


Nie od dzisiaj wiadomo, że moje urodziny są niczym święto narodowe (dla mnie). Zawsze biorę dzień wolny i oddaje się całkowitej rozpuście ciała, umysłu i kubków smakowych. Nie bez przyczyny wybrałam Restaurację Fiorentinę na ten dzień. Nauczona doświadczeniem z poprzednich restauracji z tej grupy, wiedziałam, że czeka mnie wyjątkowe doznanie kulinarne z nienaganną prezencją trunków. I miałam rację.

Już od progu czułam, że ten wieczór nie będzie zwyczajny.

Obsługa w tej restauracji jest na najwyższym poziomie. Doskonale wyczuwają Twój nastrój i z przyjemnością doradzają w wyborze potraw i wina. To drugie lało się dosłownie strumieniami! Uwielbiam, kiedy ktoś z pasją mówi o danym produkcie. Kiedy jego skromność jest cechą tak ujmującą, że człowiek myśli sobie: „są jeszcze profesjonaliści w tej gastronomii”. Nazwała bym go Sommelierem, ale sam o sobie mówi, że jeszcze jest na etapie uczenia się i raczej nazywa się smakoszem win i trunków wysokoprocentowych. Spożywanie alkoholu z jego ręki można porównać do przeżyć biblijnych. W myśl hasła: „wino jest nieustającym dowodem, że Bóg nas kocha i lubi widzieć nas szczęśliwymi”.

I jak nigdy, tym razem powiem Wam, że winnica Turnau po raz kolejny zachwyciła mnie swoimi wyrobami. Doskonale podkreślając smak serwowanych dań, jak również, że nie wiedziałam, że zostanę smakoszem burbona o smaku pomarańczowym. A jednak.

Największe wrażenie (niczym przemiana wody w wino), zrobił na mnie ten napój Bogów, który nazywa się winem białym, a jest koloru… czerwonego. Nie, nie pomieszało mi się w głowie. Alvear Pedro Ximenez 1927, hiszpańskie wino deserowe, trzy wieki tradycji, rozkosz picia bezcenna. Uwierzcie mi, karta win i alkoholi w tym miejscu skrywa wiele fantastycznych perełek, warto po nią sięgnąć.

Czym było by wino bez jedzenia.

Specjalnie zaczęłam tę opowieść od trunków, bo gdyby przyszło pisać mi od razu, o tym, co jadłam, to w sumie mogłabym zacząć i skończyć na przystawce. Nie, żeby pozostałe dania były złe, wręcz przeciwnie! Chodzi jednak o to, że przystawka tak namieszała w moim kulinarnym życiu, że mogłabym pisać o niej bez końca. Rozprawki, opowiadania, wiersze, limeryki, dowcipy, a nawet pieśni żałobne o tym, że musiałam skończyć ją jeść. No nie, nie przetrwalibyście tego. Dobrze postaram się skupić i ograniczyć się do tej recenzji. I może uda mi się przejść dalej niż TA przystawka.

TO kulinarne cudo to-cytuję: „niespodziewana interpretacja Foie Gras stworzona przez Roberta Koczwarę. Unikatowym składnikiem dania jest hiszpańskie wino Pedro Ximenez 1927 (red: ha! Mówiłam Wam, że w tym miejscu warto pić wina) o słodkim i bogatym smaku pełnym esencji z rodzynek, czekolady i toffi”.

Co trzeba mieć w głowie, ja się pytam, żeby foie gras, wanilię, orzechy laskowe, konfiturę z fig, dynię i wino Pedro (52 zł) zamknąć w wisienkach!! Smak, egzystencja, wygląd powodują dysonans poznawczy, a jednocześnie pozwala, to zrozumieć czym jest umami. Uwierzcie mi, że szał emocji, który się w Was objawi po spróbowaniu tej przystawki, będzie trudny do okiełzania.

I wiecie co? W karcie czeka Was więcej takich doznań.

Podczas kiedy ja prawie płakałam ze szczęścia nad foie gras, moja przyjaciółka zajadała szparagi białe i zielone, polne zioła, suszone żółtko i ziołowy sos holenderki (35 zł). Nie mogąc również wyjść z podziwu łączenia ze sobą smaków w całym menu!

Rzadko Wam piszę o zupach, ponieważ zazwyczaj są one po prostu dobre oraz powtarzalne w większości miejsc. Tu dałyśmy się namówić na zupę rybną, która naprawdę zasługuje na kilka słów. Bardzo esencjonalna, ale nie ciężka, pełna owoców morza, doskonale przyprawiona. Świeżość, produkty sezonowe, najwyższa jakość to sztandar tej restauracji.

Fantastyczny stek z polędwicy z sosem do wyboru (89 zł) czy ręcznie robione ravioli z emulsją z sera Pecorino Romano (41 zł) to dowód na to, że można lepiej. Można z sercem i można bez kompromisu w dzisiejszej gastronomii. Teraz kiedy sobie tak myślę, to powiem Wam, że naprawdę tego wieczoru odbyłam jedną ze smaczniejszych, ale przede wszystkim, ciekawych podróży kulinarnych.

Uważam, że Restauracja Fiorentina jest jedną, z tych, które w Krakowie musicie odwiedzić. Nieczęsto wyróżniam w ten sposób kulinarne miejsca, pozostawiając Wam margines na własne przemyślenia i osądy, czy moja recenzja przekonała Was do danego miejsca, czy nie. Tym razem jednak pozwolę sobie na dosłowne wyrażenie opinii: aktualne menu we Fiorentinie to „must have” jeśli uważacie się za smakoszy. I chętnie podejmę polemikę z każdym, kto zechce mi powiedzieć, że jest inaczej.